4.27.2010

Nowa włóczka przyszła.

Kilka dni temu dostałam paczkę z nową włóczką. Paczka z Polski. Włóczka, ręcznie farbowana, z Chile.





Jestem nią zachwycona i chciałabym z niej zrobić coś naprawdę ładnego i wyjątkowego. Nawet zaczęłam, ale mi nie idzie. Mam dokładnie wymyśloną rzecz, którą chcę zrobić i jak widzę, że coś jest nie tak natychmiast ten kawałek pruję. Najgorzej to być taką wybredą. Mam tylko nadzieję, że jak już to zrobię, to sama padnę przed moim dziełem na kolana z zachytu.
Bardzo lubię takie włóczki, które mają w sobie COŚ. A to szlachetność, a to kolor, a to miejsce z którego pochodzą... To bardzo uruchamia moją wyobraźnię i już wiem, mimo że nową rzecz dopiero robię, będzie się nazywała "Poławiaczka wodorostów", czy coś w ten deseń. :)

4.19.2010

Dziwne dni

Ostatnio jest jakoś hałaśliwie.
Codzienność zawibrowała i pękła w najsłabszych miejscach. Dziwne, lecz z dawna oczekiwane niesnaski w pracy, drobne rysy i zmarszczki w domu, grzmoty i błyskawice na świecie. Wszysko jakieś gwałtowne, niespokojne, rozedrgane. Powietrze jest także jakieś dziwnie przygaszone.
Mój kolega z pracy, który żywo interesuje się astrologią, pewnie miałby coś do powiedzenia z sprawie wpływu gwiazd czy innych ciał niebieskich na nasze życie, ale go nie pytam, bo po pierwsze nie rozumiem tych astrologicznych określeń, a po drugie nie bardzo wierzę w to, że Mars czy Wenus w jakim specjalnym układzie mogły mieć wpływ na moją kłótnię z koleżanką z pracy w zeszłym tygodniu.
Może dlatego w moich hand made'owych dziełach zapanowały zgaszone kolory. Jeśli róż to pudrowy, jeśli szarość, to z perłowym połyskiem.



I koronki, koronki, koronki. Dziwnie często myślę o czasie fin de siècle. O wyblakłych pocztówkach, o kobietach z rozmarzonymi twarzmi patrzącymi poza kadr, o zasuszonych, kruszących się między stronami pamiętników kwiatach. W powietrzu czuję zapach starych perfum o wyraźnie orientalnej nucie.
Dziwny czas.





Ostatnio zainteresowałam się tworzeniem kwiatów. :)
To pewnie z powodu tęsknoty za żywymi. Tylko moje pozostają ciągle w zimowej kolorystyce.





A może to potrzeba "zasuszenia", utwalenia czegoś na dłuższy czas? Nie wiem. Dziwny czas to pokaże.

4.07.2010

Mój Shire

Już po świętach i wielkim obżarstwie. Na szczęście spędzałyśmy je z Niunią w J-ot i mogłyśmy między jednym jajkiem a drugim pochodzić po lesie. To wielka ulga i komfort zważywszy na to, że dzisiaj przyszłam do pracy w spódnicy, bo w spodniach było niewygodnie. A nie zdarzyło mi się to, znaczy paradowanie w spódnicy, od roku. Chyba zarządzę wiekie porządki w Shire i zacznę się odchudzać.
Las był magiczny i tuż przed wiosennym rozkwitem. Przyroda do tego stopnia postanowiła być sielankowa, że nawet przebiegło nam drogę stadko sarenek. Niestety zbyt szybko zniknęły między drzewami i nie dążyłam zrobić zdjęć.
Tę porę roku w lesie bardzo lubię, bo nie ma jeszcze aktywnych moich największych wrogów - PAJĄKÓW! Gdy wiem, że już działają, moje spacery po lesie ograniczają się do ściśle wyznaczonych ścieżek i to do ich środkowej części. Bo pająk może czaić się wszędzie!
A już z całą pewnością będą tutaj:



Ale żab się nie boję i uwielbiam te leśne jeziorka.





"A droga wiedzie w przód i w przód,
Choć się zaczęła tuż za progiem -
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę...
Znużone stopy depczą szlak -
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...
A potem dokąd? – rzec nie mogę."



No czyż to nie piękne?