Pogoda była rewelacyjna, choć chwilami może było za gorąco. Ogród we wczesnoletnim rozkwicie prezentował się wspaniale. Wszędzie masa kolorów, zapachów i brzęczenie ogłupiałych owadów. Pulsująca obfitość.









W ogrodowej szklarni zachwyciła mnie bugenwilla, którą widziałam tylko w jakiejś skarłowaciałej formie, jako roślinkę uprawianą w doniczkach. Czytałam wiele książek, w których opisywane były oplecione nią domy. Niestety, domy te były gdzieś w Grecji lub w podobnie ciepłych miejscach. W Polsce nie da się domu opleść bugenwillą.
Zachwycił mnie ananas, mandarynki wiszące na gałeziach (pewnie mandarynkowego drzewa), cytryny i niesamowite rzeźby indyjskich bogów, których mnóstwo urytych było w plątaninie roślin.




A oto zagadka dla mamy. Nie znam nazwy tej rośliny, poszukiwania tabliczki z nazwą zakończyły się fiaskiem. Krzak ma około 1 merta wysokości i jest oblepiony kiśćmi małych różowych kwiatków, które wyglądają jak odlane z wosku. Przepiękny.
