4.13.2012

Powidoki

Podejmuję kolejną próbę blogową. Poprzednie posty wyrzuciłam, ponieważ były niezmiernie smutne i zawierały duży ładunek goryczy. Czytanie ich po raz kolejny i kolejny, było dla mnie coraz trudniejsze i robiłam się smutniejsza z dnia na dzień. Nie wiem czy teraz dam radę nie pisać smutnych postów. Postaram się.

Dzisiaj chciałam napisać o przedstawieniu, które zostało nagrane w 2009 roku.
"Powidoki" w reżyserii Macieja Wojtyszki (tak, tak... to ten od "Bromby") to przedstawienie stworzone dla Teatru Telewizji. Kilka ujęć było nagrywanych w pracowni plastycznej mojego Teatru. Oczywiście pamiętam te dni zdjęciowe i pamiętam moje emocje, bo wiedziałam, że to przedstawienie o Władysławie Strzemińskim i Katarzynie Kobro. I tu mnie chwyta za gardło ogromne wzruszenie.

Gdy studiowałam i poznawałam sztukę miałam dwóch Mistrzów.
Jednym z nich był mój wykładowca i opiekun pracowni Projektowania Graficzego profesor Tadeusz Wolański. On pewnie mnie nie pamięta, ale ja mam szczęście pamiętania jego słów kierowanych do naszej grupy i kilku zdań skierowanych bezpośrednio do mnie. Były gorzkie, ale do dzisiaj prawdziwe. Do dzisiaj aktualne. Dotyczyły nie tylko sztuki, ale i życia.
Pamiętam ten dzień korekty. Rozłożyłam przed nim moje prace. On poklepał mnie po ramieniu i powiedział coś, czego nigdy nie zapomnę. Nigdy, nikomu nie przyznałam się do tego co od niego wtedy usłyszałam, ale takiej prawdy i szczerości nie usłyszałam nigdy potem. To były bardzo gorzkie słowa. Jedno zdanie, ale niemal się wtedy na niego obraziłam. Może to ironia losu, ale te słowa sprawdzają się dla mnie do dzisiaj. I tym większym szacunkiem go darzę po latach.
Dziękuję panie profesorze!
W czasie spotkań naszej grupy wielokrotnie rozmiawialiśmy o Strzemińskim. To znaczy... ONI rozmawiali. Jego uczniowie i On. Ja się raczej przysłuchiwałam. Czułam się trochę jak na doczepkę, ale chłonęłam to wszystko. To było takie piękne.

Drugim Mistrzem był mój ówczesny partner, chłopak, przyjaciel. On nauczył mnie widzieć. I może czasami jest mi gorzko, gdy to wspominam, ale jedno nie ulega wątpliwości: jest miłością mojego życia i tym, który zabrał mnie do Muzeum Sztuki w Łodzi i pokazał Strzemińskiego i Kobro. A potem we Frankfurcie, zobaczyłam dzięki niemu wystawę konstruktywistów. Przy Malewiczu zaparło mi dech w piersiach i chciałam dotykać Czerwonego Kwadratu. Już...już... wciągałam rękę do tego popękanego płótna, ale wtedy pojawił się czujny strażnik wystawy. Zobaczyłam Rodczenkę, niezapomninego El Lissitzk'ego. A przede wszystkim kilka obrazów Kandinsky'ego, przy których się popłakałam ze szczęścia.
On, mój Mistrz, nauczył mnie widzieć.
Dziękuję Ci Mistrzu!

To oni, ci dwaj panowie pokazali mi Strzemińskiego. Do dzisiaj mam w pracy, tuż przy sobie, album pt. "Strzemiński - In memoriam". To album Mistrza i powinnam go oddać, ale mam w nim zasuszone liście. Gdybym musiała go oddać, zrobiłabym to, ale byłoby to jak odrywanie od siebie kawałka ciała.
Dlatego właśnie "Powidoki" były dla mnie takim przeżyciem.

Poza tym wszystkim, tym co już napisałam, wykonałam do tego przedstawienia kilka rekwizytów. Szyłam torby i zabawki. Katarzyna Kobro robiła to, by zarobić na życie. Ja szyłam te przedmioty myśląć o tych dwóch moich Mistrzach.

Oto kilka głupich fot tych rekwizytów.
O wiele lepiej wyglądały w przedstawieniu.
Te zdjęcia, zamieszczałam już kiedyś na blogu. Dzisiaj je powtarzam, ale mam jeszcze chyba jakieś w moim kompie w pracy. Dziaj nie mogłam sie skupic na ich poszukiwaniu. Zamieszczę je (jeśli znajdę) w poniedziałek.



Brak komentarzy: