Gdy kobieta spędza coraz więcej czasu na porannej toalecie, próbując makijażem pozbierać do kupy własną twarz, wszystkie pierwsze razy, te małe i te duże, są niezmiernie cenne i warte odnotowania.
Tegoroczny lipiec spędziłam, niemal cały, w rodzinnych stronach. Nie tylko chodziłam na spacery, napawając się bujnością lasów i jezior, ale intensywnie przygotowywałam się do ślubu mojej siostry.
PIERWSZY RAZ miałam być świadkiem na ślubie. Nigdy nie zaliczyłam tego doświadczenia, a tu chodziło przecież o moją własną siostrę. Byłam więc bardzo przejęta. Rola panny młodej jest dla wszystkich jasna. I nawet ja, choć nigdy tego nie doświadczyłam, miałam niejakie pojęcie jakie będą obowiązki i przywileje mojej siostry. Ale co, na Boga, robą świadkowie? Musiałam zasięgnąć rady mojej mamy, która poinformowała mne, że między innymi, kobieta świadek odbiera kwiatki od panny młodej :)
W związku z tą nową rolą PIERWSZY RAZ poszłam do solarium. Moja siostra nawiedza to miejsce regularnie. Nie chciałam przy niej wyglądać jak żona młynarza, zatem odwiedziłam to miejsce kilka razy. Nie mam zbyt wysokiego mniemania na temat tradycyjnego opalania się. Wielogodzinne leżenie plackiem, skwierczenie na słońcu i czekanie na upragnioną opaleniznę, która i tak zaraz zejdzie wraz z płatami naskórka, to dla mnie zwykła i kompletnie niezrozumiała strata czasu, której oddają się jednak rzesze ludzi, co zawsze komentowałam lekceważącym wzruszeniem ramion i ironicznym uśmieszkiem. A takie solarium, to naprawdę było dla mnie odkrycie. Krótko i efektywnie. Czynność do tej pory przeze mnie ignorowana z racji swej kompletnej nieprzydatności do niczego, stała się kilkuminutową sprawą.
Z tego doświadczenie wynika kolejny pierwszy raz. PIERWSZY RAZ zauważyłam, że opalenizna naprawdę działa na facetów! Tak sobie to doświadczenie tłumaczę, bo tylu komplementów nie odebrałam już dawno, choć nie doprowadziłam się do stanu czekolady, raczej do lekkiego przypieczenia :)
PIERWSZY RAZ zrealizowałam moje designerskie marzenie. Byłam jedną z osób odpowiedzialnych za wystrój na weselu, które odbywało się w urokliwej leśniczówce w środku lasu. Prócz mnie zajmowały się tym dwie cudowne i bardzo kreatywne kobiety: Monika i Madzia. Jeśli się kiedyś zgodzą, rozreklamuję je bardziej.
Ja byłam autorką pomysłu na lampioniki, zawieszone w ilości ok. 20 sztuk pod wiatą, w której późnym wieczorem odbywały sie tańce, hulanki i swawole.
Lampiony, same w sobie, to były zwykłe słoiczki podwieszane do belek lnianym sznurkiem. Uważam jednak, że wyglądały naprawde ładnie.
Oto kilka zdjęć, niestety kiepskich, bo robiłam je telefonem. Wykonałam też bukieciki z nagietków, zielonej roślinki, której nazwy nie znam, a która pochodzi z działki mojej mamy i z kłosów zboża.
Sam wystrój sali, to było głównie dzieło Moniki i Madzi. Niestety nie mam zdjęć, ale jestem głęboko przekonana, że kilku gości weselnych robiło zdjęcia i pewnie zdobędę kilka fotek, żeby to zaprezentować w przyszłości.
Ostatnim PIERWSZYM RAZEM, o ile mnie pamięć nie myli, było wykonanie naszyjnika z lnianego sznurka i malutkich, szydełkowanych kwiatuszków. Naszyjnik ten stanowił dodatek do mojej sukienki, w której wystąpiłam na ślubie jako świadek.
I to chyba wszystko. Od kilku dni jestem u siebie. A dzisiaj jest PIERWSZY DZIEŃ po urlopie. W pracy... Brrr...
Przez weekend, zaczęłam ponownie oglądać stary serial o perypetiach pewnej nowojorskiej pisarki i jej trzech koleżanek. Bardzo mnie to bawi. Zastanawiam się tylko cały czas, jak te kobiety to robią, że są takie nieskazitelnie piękne, inteligentne i mają takie powodzenie. Jeśli chodzi o tytuł tego serialu, odnosząc to bezpośrednio do mojego życia w wielkim mieście, koń by się uśmiał :)